„Reżyser z krwi i kości. Przyjaciel, kochanek, mąż, kumpel, towarzysz biesiad, awanturniczych przygód. Niepokorny. I ryzykant. Watażka. Romantyk. Zwierzę filmowe. Mistrz scen bitewnych. Satrapa na planie niezliczonych produk­cji. Zako­chują się w nim wszystkie jego ekipy.

  Jest w tym nielicznym, elitarnym gronie ludzi, którzy swoim talentem dają in­nym radość, wzruszenie i nie wypominają, ile ich to kosztuje. Da się lu­bić, dla­tego pisanie o takim artyście nie jest katorgą, lecz czystą przyjemnością. To jest książka dla wszystkich – opowiada o człowieku, od którego można się wiele na­uczyć, także poczucia humoru i dystansu do siebie.  Czytając ją, będzie­my się śmiać, czasem wzruszać, niekiedy uronimy łzę.”

 

  Tak o artyście powiedziała Marta Sztokfisz – autorka książki.

 

  Obraz reżysera, jaki przedstawiła nie jest czarno-biały. To kolorowy fresk skła­dający się z zabawnych historii, anegdot i wspomnień przyjaciół, znajo­mych oraz rodziny Jerzego Hoffmana. Hoffmana kochają nie tylko kobiety, ale także członkowie jego ekip – od aktorów po oświetlaczy. Jak on to robi, co w sobie ma, że nikt nie mówi o nim źle? Tego również docieka Marta Sztokfisz.

  Jak się dowiadujemy z jej książki, życie Jerzego Hoffmana może być mate­ria­łem na scenariusz. Tyle w nim zwrotów akcji, dramatycznych i  zabaw­nych pe­rypetii, a wszystkiemu towarzyszy niebywała energia i  brawura bohatera opo­wieści. Oraz wiara, że można zrealizować marzenia. Jego filmy ogląda już trze­cie pokolenie Polaków. Wielu z nich Jerzy Hoffman inspiruje do poznania na­szej historii. Zainteresowanie nią budzi także najnowsze dzieło artysty: „1920 Bitwa Warszawska”, o którym reżyser opowiada w książce Marty Sztokfisz.

 

„Jerzy Hoffman GORĄCE SERCE” (fragment książki):

 

   W oczy rzuca się potężna zwalista postać, zamaszyste ruchy, wylewność i  emocjonalność. Ten rodzaj zmysłowości i żarliwości charakterystyczny dla lu­dzi wschodu. I dla mężczyzn, jakich bezskutecznie szukają dziś kobiety. Zero w nim lorda i zero „mężusia”. To watażka – nie zdziwiłabym się, gdyby jak Azja porwał kobietę, którą wybrał na żonę. Ale i romantyczny trubadur. Może otwo­rzyć ramiona oraz serce, uściskać i zacząć: „Wiesz, bracie kochany…”, albo, gdy mu przeszkadza, krzyknąć na planie filmowym do aktorki: „Nie pierdol!”.

  O żadnym artyście nie krąży tyle legend, co o Jerzym Hoffmanie. Przyja­ciele, znajomi i współpracownicy bez trudu przypominają sobie anegdoty, do­dają szczegóły, różniące się detalem albo znacząco. Jedni mówią np., że swoją żonę, Walę, odbił lekarzowi gdzieś na Ukrainie, inni, że to był skromny inży­nier, a rzecz działa się w Zakopanem. Wszyscy są zgodni – spił faceta i siłą per­swazji zmusił go, by odpuścił sobie Walę, ponieważ ta kobieta będzie szczę­śliwa tylko z nim – z  Jerzym Hoffmanem. To właśnie jej, zmarłej przed premie­rą filmu, de­dykował „Ogniem i mieczem”.

  W bydgoskiej szkole należał do harcerstwa, z którego go wyrzucono. Ko­lega o rok młodszy twierdzi, że nastrojów antyżydowskich w gimnazjum nie było, a Jurek od dziecka działał w ZMP – nie w harcerstwie. Jednym chórem świadko­wie tamtych czasów mówią, że miał zaledwie szesnaście lat i już rządził we wszystkich szkołach w Bydgoszczy. Nauczyciele się go bali, młodzież uwiel­biała. Zwalniał ją z lekcji pod pretekstem zebrań bądź czynów społecz­nych.

   Bokser, wcześniej marynarz, wszędzie szef, prowodyr, przewodniczący. Lider. Zawsze na pierwszej linii, krok przed innymi. Nigdy w cieniu. Maryna­rzem jed­nak nie był. Zaistniał natomiast w awangardzie dokumentu społecznego w cza­sie „odwilży”. Film Hoffmana i Skórzewskiego: „Pamiątka z Kalwarii” ogląda się dzisiaj z niemniejszym zainteresowaniem niż 55 lat temu. Wyklu­czone, żeby zmagał się z myślami typu: Film w  technologii 3D? To ryzykow­ne. Nie miał takich rozterek, ponieważ widzi, jak zmienia się świat i idzie za po­stępem. Jego „Bitwa Warszawska 1920” wyznacza nowy trend w polskim kinie. A on żar­tuje, że kiedyś reżyserzy upijali się w 4 D, a teraz w 3D robią filmy.

  Wielu wpisuje Jerzego Hoffmana na listę mistrzów polskiego kina. Był o krok, prawie o włos, od znalezienia się na liście mistrzów światowych. W biegu po Oscara za „Potop” wyprzedził go Federico Fellini i jego „Amarcord”.

  Słynie z talentu, bezceremonialności, siły fizycznej, odporności psychicz­nej, miłości do kina, kobiet, historii i biesiady. I z tego, że walczy o  swoje tak długo, aż zwycięży. Prędzej skona, niż odpuści. Przeniósł na ekran Trylogię Sienkie­wicza. I za to pokochał go naród. Nie przypadkiem podjął się takiego wyzwania. Trzeba mieć odwagę zdobywców kosmosu, by zrobić te filmy.

 

/Wydawnictwo Marginesy/

 

Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wilanów m.st. Warszawy, ul. Radosna 11

27 października, godz. 18

Wstęp wolny.